Ombre króluje. Już kilka sezonów zresztą. Przede wszystkim ten na głowach - początkowo postrzegany jako nieeleganckie odrosty przerodził się w prawdziwie kultową fryzurę, którą aż do znudzenia funduje sobie co druga kobietka. Tu i ówdzie widywano ten efekt również na pazurkach i odzieży.Wkroczył też na salony - w szeroko pojętym wnętrzarstwie pojawił się głównie na ścianach, rzadziej na meblach.
Korzystając z akcji "czyszczenie domu", na jaką po długich namowach zgodziła się moja mama przy okazji remontu, stałam się posiadaczką retro wazonu, którego produkcję datuję mniej więcej na końcówkę lat 70. Niestety, w odcieniach pomarańczu nijak nie wpasowywał się w moje skromne gusta (z ciepłych kolorów lubię jeno ciepłe odcienie drewna). Ale kształt... Wzięłam.

Stał więc kompletnie nieużywany pokrywając się z wolna kurzem, aż do momentu kiedy pozostało mi nieco białej farby i czarnego pigmentu po malowaniu krzesełka. Wiadomo, farba do drewna, ale ryzyk fizyk, a nuż coś miłego z tego się urodzi. I wyszedł wazon całkiem ombre, choć ciężko było pokryć go elegancko farbą mimo wcześniejszego odtłuszczenia white spiritem. I farba tu i tam lekko popękała, co jednak według mnie nadaje mu tylko smaczku (cóż, nie mogłam się powstrzymać i zbyt szybko nakładałam warstwa po warstwie). Bawiłam się w mieszanie od najjaśniejszej do najciemniejszej warstwy, nakładając jedną po drugiej suchą gąbeczką. Spróbujcie - nie ma z tym zbyt dużo roboty, jest za to zabawa i niezły efekt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz