17 wrz 2014

Nowe życie dziecięcego krzesełka

Pamiętacie jeszcze drewniane krzesełka do karmienia dzieci? Era plastiku nadeszła już pewnie ze 20 lat temu, tańsze toto, ogólniedostępne, lekkie i kolorowe... Ja jednak ukochałam sobie drewno, jego ciepło, masę, fakturę.
We wszytskopojemnej piwnicy moich rodziców, po hiszpańskiej inkwizycji, którą kilka lat temu przeprowadził mój brat (jego plan zakładał z grubsza pozbycie się wszystkiego co niepotrzebne, a zakończył się dokumentnym wyczyszczeniem piwnicy), pozostało kilka perełek, w tym właśnie wysokie drewniane krzesełko. Dzieci końcówki lat 70 i 80 zapewne pamiętają ten jedyny w swym rodzaju model, który służył do karmienia przy stole, a dodatkowo można go było rozłożyć i pełnił funkcję krzesełka ze stoliczkiem do zabawy. Genialny w swej prostocie i użyteczności! Chwała projektantowi! 




Otóż właśnie owo krzesełko wytargałam z piwnicy z myślą o naszej Kluseczce. Stan pozostawiał całkiem sporo do życzenia i równocześnie całkiem sporo możliwości:) Sklejkowy blat stoliczka rozwarstwił się od wilgoci zapewne. Metalowe elementy pordzewiały dość znacząco, co nie znaczyło, że nie są do odratowania. I pajęczyny... Nie załamało mnie to jednak, bo czymże jest ogrom pracy, który trzeba włożyć w odrestaurowanie mebelka, w którym siadywało tyle małych dziecięcych dupeczek, w tym ja, żeby popatrzeć jak i moja Klunia, siedząc w nim otwiera swoją małą buźkę na "am"?
Krzesełko bowiem historię ma prawie 40-letnią. Jako ostatni siadywał w nim Dżonksik, mój najmłodszy, dziś 29-letni brat. Przedtem Tete, brat średni, wcześniej ja, a przed nami nasz kolega Sebol-Ziemniak. Seba ma dziś 35 lat, a krzesełko przywędrowało do niego, z tego co się orientuję, od starszej koleżanki - Ani. I taki do niedawna napis widniał na oparciu krzesełka: ANIA.
 Literki, których klej przez te wszytskie lata całkiem elegancko się zlasował, odeszły niemal tak łatwo, jakbym je uprzejmie o to poprosiła. Blat musialam bezwzględnie usunąć, zamówiłam nowy u stolarza - Pana Macieja, o którym jeszcze na pewno wspomnę tu i ówdzie. Pozostało mebelek oszlifować (uh, co jak co, ale szlifować ręcznie, hmmm.. nie lubię) i pomalować - czyli najlepsza zabawa. Użyłam farby odpowiedniej dla dzieci. Bazę stanowiła biała, do której dodałam czarny pigment, aby uzyskać delikatną szarość. 
Efekt na zdjęciach. Dla mnie - wyszło cudnie. Po dodaniu poduch Kluseczka ma naprawdę wygodne, funkcjonalne krzesełko z historią w tle. Nie jakiś plastik, nie toporne nówki drewniane, które nijak się mają do mojego poczucia estetyki. Zastanawia mnie tylko czy kiedyś doceni pracę swojej matki, czy będzie raczej myśleć o mnie w kategoriach sentymentalnej wariatki, która wsadziła ją do starego rupiecia prosto z piwnicy dziadków.

Raport z użytkowania - na bieżąco. Póki co Klunia ledwo sama siedzi w krzesełku.












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz