4 lis 2014

wieża i stoliczek

Nasze retro-krzesełko, o którym pisałam tu, już jest w użyciu pełną parą. Praktyczne to cholerstwo, nie przeczę:)
Początkowo brakowało stoliczka, co widać na wcześniejszych zdjęciach. Kompletnie rozklejony blat wymontowałam i na wzór zaniosłam do wycięcia do stolarza. Jak wiadomo wszem i wobec, kiedy zamawiasz cokolwiek u stolarza to musisz uzbroić się w cierpliwość. Czekasz. I czekasz. I jeszcze raz czekasz. Doczekałam się jednak w końcu i jakiś czas temu odebrałam gotowy blacik, który pozostało tylko pomalować.
Początkowo chodził mi po głowie blat pomalowany farbą do tablic. Wyobrażałam sobie Kluseczkę, która maże sobie kolorową kredą po powierzchni blatu i bawi się przy tym doskonale. Realia jednak, drodzy Państwo. Wyobrażacie sobie każdorazowo rękawy mojego dziecka po zakończonej zabawie? Ta wizja sprawiła, że farba do tablic odpadła. Urządzając pokój dla Kluseczki na pewno jej użyję, jednak tylko i wyłącznie na pionowych powierzchniach;)
Później pomyślałam o tradycyjnych szarych rombach, coś jak na oparciu. Ten pomysł jednak odpadł, kiedy pewnego wieczoru zachciało mi się rysowania jakiś prostych, zwierzących form, tak na szybko. Na pierwszy ogień poszła sowa, lisek, kocur i borsuk. Cóż, wybrałam sowę. Powiecie, oklepane, sowy są wszędzie. I nie mogę się nie zgodzić. Sowy opanowały design i to nie tylko dziecięcy. Wypadałoby wręcz poświęcić temu osobny post (ha, co niechybnie uczynię w najbliższym czasie!:)). Niemniej jednak moja sówka posiadała najprostszą formę, a ja zamierzałam przeznaczyć na malowanie najwyżej jeden wieczór przy moich deficytach czasowych. Szybko, sprawnie, odręcznie - niestety mój słomiany, choć gorący zapał muszę wykorzystywać natychmiast, bo później szybko wygasa... Powstała więc naprędce odręczna sówka, którą, czego się nie spodziewałam, zachwyciła się Klunia przy pierwszym posadzeniu i paluszkowej analizie (dokładne i powolne dotykanie łapkami studiowanego przedmiotu), nie odrywając się od blatu naprawdę dłuuuugo.





Moja dzidzia siedzi już pięknie i stabilnie. Nie ma problemu, żeby w krzesełku zostawić ją samą. W trakcie posiłków przysuwamy krzesełko-wieżę do dużego stołu i Kluseczka może uczestniczyć w naszych pogaduchach, wyciągać nam podkładki spod talerzy (ach, co za zabawa!) i smakować do woli nowości, które mama w celu zamknięcia jej buzinki choć na moment, pozwala skosztować. Wieża sprawdza się też kiedy muszę coś ugotować - Uli dostaje w łapkę kopystkę albo kwierlejkę (czy to przypadkiem nie po poznańsku jest?) i "gotuje z mamą", co w skrócie oznacza bądź zajadanie powyższych, bądź walenie bez opamiętania w blaty kuchenne.
W wersji krzesełko-stoliczek Klusia bawi się dużo chętniej niż np. na podłodze. Wysokość! Jej Wysokość Kluska zrzuca z wysokości wszystkie zabawki i to jest ostatnimi czasy jej ulubiona rozrywka. W końcu ma niewolnika od ich podnoszenia... :)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz